W latach 70. Ursus wysłał do USA około 3000 ciągników. Były one sprzedane pod marką Long. Do dzisiaj ostało się ich kilkadziesiąt. Jeden z nich, dzięki niebywałej determinacji Marka Baźmirowskiego z okolic Golubia-Dobrzynia, wrócił nad Wisłę pokonując prawie 8000 kilometrów.
– Szukałem takiego ciągnika przez dwa i pół roku – wspomina Marek Baźmirowski. – Wreszcie na początku stycznia br. w jednym z domów aukcyjnych w Kentucky natrafiłem na wystawiony do sprzedaży traktor Long 910. Nie było jednak podanej jego ceny. Zadzwoniłem do tego sprzedawcy, który bardzo się zdziwił i niestety nie potraktował mojej propozycji zakupu poważnie. Dopiero jak napisałem maila to przyszła odpowiedź, że oferta jest aktualna. Po potwierdzeniu chęci zakupu, dom aukcyjny skontaktował się z właścicielem ciągnika, osiemdziesięcioletnim farmerem, który (uwaga!) posiadał ten ciągnik od nowości. To on zaproponował cenę, na którą przystałem. Niestety od razu nie można było ruszyć z transportem, wszak w tamtym czasie stan Kentucky nawiedziła sroga zima i napadało metr śniegu. Trzeba było poczekać na lepsze warunki pogodowe.

Gdy warunki pogodowe się poprawiły traktor ruszył w powrotną podróż do Polski. Najpierw został przetransportowany lawetą z Kentucky do Chicago, gdzie przez kilka miesięcy był magazynowany aż do czasu uzyskania świadectwa fitosanitarnego, potwierdzającego że jest wolny m.in. od szkodników czy nasion. Uzyskanie tego dokumentu było kluczowe, bo bez niego ciągnik nie mógłby być wyładowany w Europie.


– Aby uzyskać ten certyfikat traktor był kilkakrotnie myty. Udało się go otrzymać dopiero w trzecim podejściu – opowiada Marek Baźmirowski. – Mając już ten dokument można było załadować traktor do kontenera i wysłać statkiem do portu w Rotterdamie. Rejs trwał dokładnie 21 dni. W Holandii po tygodniu traktor został oclony. Na koniec pozostało tylko przewiezienie ciągnika do Polski, co zajęło dwa dni. Podsumowując, cały proces od zakupu ciągnika do sprowadzenia go do Polski, zajął siedem miesięcy.

Od razu po sprowadzeniu ciągnik przeszedł duży przegląd. Otrzymał nowe filtry i został zalany nowym olejem. Został dokładnie sprawdzony pod kątem mechanicznym. Jego doprowadzanie do obecnego stanu trwało trzy tygodnie. Marek Baźmirowski zapowiada, że planuje wyremontować Longa tak, żeby wyglądał jakby dopiero co opuścił warszawską fabrykę. Zamierza nawet sprowadzić do niego z USA komplet nowych kół.

– Ten ciągnik to jest kawał naszej, ale także amerykańskiej historii. On pokazuje, jakim producentem był Ursus i jak dobre ciągniki produkował skoro kupowali je nawet amerykańcy farmerzy – podkreśla właściciel ciągnika. – Do jakich prac były wykorzystywane w USA takie ciągniki? Z tego co wiem, to bardzo dużo pracowało ich przy zbiorze owoców np. jagód czy malin. Było to możliwe, bo miały płynnie regulowany rozstaw tylnych kół.

Long 910 to amerykańska wersja Ursusa C-385. Mechanicznie nie wiele się zmieniło. Posiada ten sam silnik, który wg. podawanej w USA normie SAE, dysponuje mocą 85 KM. Skrzynia też jest taka sama i oferuje 16 biegów do przodu i 8 wstecznych. Różnica dotyczy tarczy sprzęgła, która w Longu jest ceramiczna. Long 910 posiada też nietypowy hamulec ręczny bazujący na specjalnej dźwigni znajdującej się przy pedale hamulca nożnego oraz współpracującej z nią listwie zębatej zamocowanej na obudowie kolumny kierowniczej. W tym rozwiązaniu wystarczy przekręcić dźwignię po uprzednim wciśnięciu pedału, a hamulec jest w takiej pozycji blokowany. Obrócenie dźwigni w drugą stronę zwalniało hamulec. To proste, ale skuteczne rozwiązanie. Long różni się od krajowej osiemdziesiątki także tym, że ma zmodyfikowaną przednią oś. W innym miejscu umieszczono zwrotnicę i drążki kierownicze, dzięki temu zyskał na zwrotności. Ma też bardziej rozbudowaną hydraulikę z sześcioma szybkozłączami wyprowadzonymi z tyłu ciągnika. Na jego wyposażeniu znalazł się też wskaźnik paliwa.

– Ten ciągnik pochodzi z połowy 1977 roku. Ma numer fabryczny 2391. Jest to wersja poliftigowa, różniąca się od oferowanych wcześniej maszyn tym, że ma kadłub pomalowany na kolor niebieski. Wcześniejsze modele miały kolor złoty. Wprowadzono w nim zmodyfikowane tylne światła a także znacznie większe symbole oznaczające markę traktora – opisuje właściciel.

Dlaczego „amerykański” Ursus miał nazwę Long? To nawiązanie do firmy Long z Tarboro (stan Karolina Północna), która zajmowała się importem i dystrybucją warszawskich ciągników. Wedle szacunków sprowadziła do USA około 3 tys. Ursusów. Były one wysyłane z Warszawy na paletach i dopiero w siedzibie amerykańskiej firmy dozbrajane i przygotowywane do sprzedaży. Dokładane były do nich m.in. koła, błotniki czy dodatkowe oblachowanie. Niektóre modele otrzymywały także kabinę, nawet wyposażoną w klimatyzację. Wysyłka z Warszawy do Stanów Zjednoczonych rozpoczęła się najprawdopodobniej w 1973 roku i trwała do czasu ogłoszenia stanu wojennego tj. do grudnia 1981 roku. Ile takich ciągników ostało się w Stanach Zjednoczonych do dnia dzisiejszego?

– Trudno powiedzieć, ale na pewno zdecydowana większość została już zezłomowana. Znanych mi jest około dwudziestu Ursusów w wersji Long. Na pewno pięć z nich jest w pełni sprawnych. Myślę, że ten traktor – Marek Baźmirowski wskazuje na Longa 910 – jest nie tylko pierwszym tego typu sprowadzonym do Polski, ale i do Europy. Gdy nasz Klub Miłośników Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych Retro-Traktor z Golubia-Dobrzynia zrealizuje plan budowy muzeum, to z pewnością ten ciągnik zagości w nim na stałe.

Oprócz ciągników Ursus w 1975 roku firma Long sprowadziła z płockiej Fabryki Maszyn Żniwnych partię 210 kombajnów zbożowych. Miały one charakterystyczne niebieskie barwy i były sprzedawane w Stanach Zjednoczonych pod nazwą Long 5000 Grain Combine. Od krajowych Bizonów różniły się tym, że posiadały klimatyzację kabiny firmy King, amerykańskie szarpacze słomy, automatyczny system kopiowania hedera w pozycji tzw. pływającej marki W&M Robot, który był niezbędny przy zbiorze soi. Również ze względu na zbiór soi kombajny otrzymały rozsuwaną tylną oś, która pozwoliła prowadzić tylne koła po śladach. Rozsunięte koła zwiększały też stabilność. Około 10-15 procent kombajnów Long zostało wyposażonych także w napęd hydrostatyczny firmy Sundstrand. Wraz z kombajnami do USA „popłynęły” też lubelskie hedery, tyle że bez nagarniaczy. Te montowała firma Long stosując nagarniacze identyczne jak w kombajnach John Deere 213. Amerykański dystrybutor nie zamawiał wózków do hederów, bo twierdził, że amerykańcy farmerzy ich nie używają. To dało możliwość zamontowania nad tylną osią dodatkowej osłony, która miała zapobiegać gromadzeniu się słomy na tylnej belce. Zdecydowana większość kombajnów Long pracowała w USA przy zbiorze soi, którą kosi się tuż przy samej ziemi. Niestety, przy takiej pozycji do hederów przedostawało się mnóstwo ziemi, która ocierała się o blachy, ślimaki czy łopatki. Te elementy zaczęły się wycierać i pękać. Wśród amerykańskich farmerów rozeszła się opinia, że kombajny Bizon nie za bardzo nadają się do zbioru soi, dlatego firma Long miała problemy ze sprzedażą wszystkich sprowadzonych kombajnów. Na placu pozostało około pięćdziesięciu maszyn. Zostały one wysłane transportem kolejowym do Meksyku. Problemy z kombajnami doprowadziły do tego, że amerykańska firma Long zerwała współpracę z FMŻ i nie zamówiła kolejnej partii maszyn.
